WĘŻOWA SYNCHRONICZNOŚĆ powiastka ekozoficzna

Mówiłem o tym na warsztatach, część z Was mogła już słyszeć jak zdarzyło mi się uratować zaskrońca, ale wtedy nie powiedziałem wszystkiego, dlatego dzisiaj proponuję Wam tę historię jako powiastkę ekozoficzną :)

W Ustroniu latem – miło wspomnieć o tej porze roku przejażdżkę rowerową wałem przeciwpowodziowym wzdłuż Wisły, aż do turystycznego centrum gdzie z bulwaru nadrzecznego wjechałem na ulicę. W sezonie zdarza się tam spory ruch, owego dnia, w tamtej właśnie chwili nadjeżdżało z obu stron kilka samochodów, ale były na tyle oddalone i jechały na tyle wolno, że mogłem śmiało (ale też bez ociągania) włączyć się do ruchu.
 Zaledwie znalazłem się na prawidłowym pasie jezdni z pobocza dokładnie przede mnie wypełznął wąż, dorodny zaskroniec, miał na pewno ponad metr gdyby go rozciągnąć. Piękny. Błyszczący czarny metalik z pomarańczowymi zausznikami :-)

Na gładkiej asfaltowej nawierzchni wąż miał problem z przyczepnością, uwijał się w stresie jak wstęga w ręku gimnastyczki a wolny był tak, że można by go bez problemu złapać.. Żadnych punktów podparcia ani żadnego schronienia.. – bez pomocy nie przeżyłby tej próby przedostania się na drugą stronę, a działać trzeba było natychmiast: za mną zbliżał się samochód, z naprzeciwka też w odległości, że ten z tyłu mógłby zechcieć mnie wyprzedzić – bardzo niebezpieczna dla węża sytuacja, bo za chwilę znajdzie się na drodze rozpędzonego auta i zginie pod kołami.. – widziałem to co się zaraz stanie, więc dając znak ręką zjechałem na środek i zatrzymałem się z rowerem w poprzek wymuszając dla węża pierwszeństwo.

Gdybyście widzieli minę kierowcy, tego z tyłu co pierwszy musiał przystanąć – prowadził sportowe audi z obniżonym podwoziem – spojrzał na mnie z horrendalnym grymasem, a jego łysy pasażer z wyrazami: „gdzie z tym pedalskim rowerem? debilu!” ..w odpowiedzi wskazałem im węża, a wąż – wierzcie mi – był naprawdę imponujący w spowolnionym, nerwowo-płynnym ruchu. Ich wzrok zafalował za jego sinusoidą i zostali zahipnotyzowani urokiem, rozładowani z frustracji, a na twarze wylała im się błogość ;-)

Auto z naprzeciwka również przystanęło, kierowca widział z dala, że coś się dzieje. A wąż miał już blisko. Jak tylko sięgnął głową i szyją pierwszych kamyków, z nagła przyspieszył, wśliznął się i znikł był w zaroślach pobocza.
 Tym razem przeżył niebezpieczne przejście, można by powiedzieć: miał szczęście, że w przyczynowo-skutkowym łańcuchu zdarzeń wypełznął akurat przede mną. …można by mówić i na tym poprzestać, gdyby nie to, co stało się nieco wcześniej. Czytaj dalej

O sójce, świerszczu i strażniku leśnym chińska powiastka Zhuangzi (ekosystemowa)

Pewnego razu, gdy mistrz Zhuang przechodził przez lasek Tiaoling, nadleciała znienacka, od strony słońca dziwna sójka, miała skrzydła duże jak wrona, a oczy podobne do sokoła. Uderzyła w głowę Zhuanga i spłoszona wpadła między drzewa.
— Co za ptaszysko!? – wykrzyknął – Takie duże skrzydła ma, że latać nie umie, a oczy jak u sokoła, a mnie nie widzi

Chcąc zobaczyć co się stało i z ciekawości skręcił ze ścieżki i ruszył za sójką. Tam za krzakiem na jednym z listków zobaczył świerszcza, który znalazłszy piękny, rozgrzany słońcem zakątek, poczuł się tak dobrze, że aż się zagapił w błogostanie i nie zauważył zbliżającej się modliszki. Lecz modliszka łapiąc świerszcza przestała być czujna i pozwoliła zobaczyć się sójce, która chcąc pochwycić zdobycz, również straciła uwagę i w ten właśnie sposób – pojął w błysk mistrz Zhuang – wpadała mu na głowę.

— Zaiste, stworzenia czyhają jedne na drugie – westchnął – ..a nadto światem rządzi nieuchronne prawo konsekwencji. I logika zysku.
Odwrócił się i ruszył z powrotem na ścieżkę, lecz nie zdążył tam dotrzeć, bo zamyślony kołowrotem zdarzeń został zaskoczony przez strażnika leśnego, który wypisał mu mandat za chodzenie po lesie.

Po powrocie do domu mistrz zamknął się i nie odbierał telefonów (spędził tak podobno trzy miesiące) aż odwiedził go uczeń Lin Chü i zapytał: dlaczego udałeś się w odosobnienie i w nie pojawiasz się na agorze?
– Bo spacerując po cesarskim lesie Tiaoling podążyłem za dziwnym ptakiem, który zapomniawszy swego instynktu, uderzył mnie w głowę i wpadł między drzewa. A wtedy dostałem mandat za brak uważności.

KLUCZ DO KONSERW Salvia divinorum

Przekazu, który przychodzi Znienacka raczej nie powinno się ignorować – wielokrotnie miałem naukę – wskazuje Drogę i dokąd prowadzi nas w Las.

Tym razem na prośbę koleżanki, w przerwie między warsztatami projektowania perma tego lata, w sprawie serii webinarów, los rzucił mnie do ustronnej wioski na południu Polski, gdzie na skraju lasu sadowi się przyjazne eko-gospodarstwo.. Wydarzyło się tam coś z pozoru nieplanowane, chociaż w meandrach brzucha i umysłu przeczuwane. Bo tak miało być. Bo nic nie dzieje się przypadkiem, jak nie przypadkiem rośliny posiadają w sobie substancje co karmią lub takie co leczą nie tylko ciała, również dusze lub prowadzą na drodze poznania Wszechświata, aż po granicę a nawet dalej, czasem bezpowrotnie (jak wiadomo lekarstwo może być trucizną i vice versa :-)

Poza gospodarzami spotkałem tam kilka osób, byli to ludzie z różnych stron Polski, znajomi znajomych :) wśród nich jeden „bezdomny włóczęga” podobny do mnie, co szybko zostało zwerbalizowane w rozmowie, która potoczyła się skrótowo w stronę świętych roślin, grzybów i poszerzania świadomości albo inaczej mówiąc: ekosystemowego rozmiękczania ego.. Okazało się, że DeDe Szaman, tak dla bezpieczeństwa będę go nazywał, ma przy sobie (przywiózł z SudAmeryki) potężny, może najpotężniejszy ze znanych nam roślinnych kluczy do „drzwi percepcji”, ostrą „otwieraczkę do konserw ego” – szałwię wieszczą – Salvia divinorum – jak pięknie zwana jest w łacińskim żargonie botaników. 1)↓
 Słyszałem o tej roślinie już parę historii, ale jak dotąd nie udało mi się z Nią spotkać i bliżej poznać. Nie szukałem kontaktu w przekonaniu, że Boska Wieszczka, jeśli będzie taka Wola, przyjdzie do mnie w odpowiedniej chwili. I tak się stało.
Czytaj dalej

   [ + ]

1. Meksykańska zielona bogini, roślinny zaklinacz wieszczb

Rodzimie szałwia występuje w Sierra Mazateca, w południowym Meksyku. Podczas wegetacji osiąga 0,5–1,5 m wysokości, za to w czasie kwitnienia wypuszcza pęd osiągający już nawet 3 m. Liście, aksamitne w dotyku, gorzkie w smaku, potrafią mieć do 30 cm długości i 10 cm szerokości.

Dla zachodniego świata po raz pierwszy pojawiła się w 1939 roku, kiedy to została opisana przez szwedzkiego antropologa Jeana Basseta Johnstona. Badał on wówczas zastosowanie rytualne grzybów psylocybinowych przez meksykańskich Mazateków.

Bardziej szczegółowych opisów od Johnstona dostarczyli panowie Albert Hoffman (ten sam, który wynalazł LSD) oraz Gordon Wasson. Pozyskane przez nich próbki zidentyfikowano jako nowy gatunek – Salvia divinorium. Ponadto Wasson (jako pierwszy biały) sprawdził jej działanie na sobie. Był to rok 1961. W trakcie rytuału mazatecka szamanka podała mu napój ze świeżo wyciśniętych liści. Tamtejsze doświadczenia opisywał później słowami: „tańczące kolory w wyrafinowanych trójwymiarowych wzorach”.

przypis źródło Akademia Ducha

LECZO Sunjasyn

Dostałem wczoraj leczo domowej roboty, w pudełku z tesco, jeszcze ciepłe. Od pana, który sam je przygotował. Podszedł do mnie nad rzeką, siedziałem na kamiennym murku przeciwpowodziowym przy Skałce. Jadłem chleb, zagryzałem jabłkiem; dobry chleb razowy z ziarnami (z Liszek).
 — Chcesz leczo? – zapytał.
 Nie zrozumiałem o co chodzi; dopiero kiedy oparł na murku foliową torebkę, którą trzymał w ręce, zobaczyłem pojemnik z daniem.
 — Chętnie, ale jestem wege – podziękowałem.
 — Nie ma żadnego mięsa, czyste wegetariańskie – wyjaśnił, że …dla kolegi przygotował, ale coś z tym kolegą i mi w zamian proponuje… ale jeśli nie chcę i miałbym wyrzucić…

Nie pierwszy raz ktoś mi przynosi jedzenie. W Genui w porcie na barkach, pan dał mi kawałki foccacia i pizzy zapakowane w piekarni. Było tam jedzenia na cały dzień. Niósł je bezdomnemu, który mieszkał w porcie. Tego dnia go nie znalazł, więc dał mi. Pamiętam, był zakłopotany, jakby bał się mnie obrazić. Dawanie jedzenia komuś nieznajomemu jest transgresją w kierunku odwrotnej strony żebrania. No i oczywiście uwaga na zatrute cukierki. Przecież ktoś może poczęstować Cię kwasem! :)
 Na Ukrainie częstowali mnie kwasem – napojem chlebowym z beczkowozu w upalny sierpniowy dzień. To był bardzo dobry, orzeźwiający kwas, ale kwasy zdarzają się też toksyczne i to na różnych poziomach począwszy od globalno-materialnego po psychiczno-duchowe stany świadomości włącznie.

W zeszłym roku w tym samym miejscu, na murku przy Skałce dostałem monetę. Siedziałem wtedy w półlotosie z dłonią w nieprzypadkowym położeniu (taka jedna prosta mudra dla wtajemniczonych), tyłem do przechodniów, twarzą do rzeki, Ziemi i Słońca. Oddychaj. Głęboko, przeponą. :)
 To była moneta włoska, 50 centów, na odwrocie Marek Aureliusz na koniu i złotej róży – mocny symboliczny przekaz, meaningful coincidence, synchroniczność – tak działa Wszechświat.
 Wtedy i tam moneta przypomniała mi Repubblica Italiana (la mia semi patria), wskazała wyraźnie na starożytnych mistrzów, The Secret of the Golden Flower… a nadto pokazała, że za siedzenie i oddychanie w słońcu można dostać leczo. Z chlebem z Liszek było wyśmienite :-)

leczo

OGNIE NAD GANGESEM PIER PAOLO PASOLINI - FRAGMENT "ZAPACHU INDII"

Schodzimy z rozkołysanej łódki pośród burt innych łódek i wspinamy się wzdłuż muru, który wygląda jak po trzęsieniu ziemi. Idąc tak w prochu i pyle, po brudnych schodach, docieramy do otwartej przestrzeni placu ponad murem, tam gdzie płoną zmarli.

og

Wokół stosów widzimy wielu przykucniętych Hindusów odzianych, poowijanych w swoje zwykłe szmaty. Nikt nie płacze, nikt nie jest smutny, nikt nie rusza się, by podsycić ogień: wszyscy jakby tylko czekali na to, by stos się dopalił, bez zniecierpliwienia, bez najmniejszej oznaki bólu, winy, czy zaciekawienia. Idziemy między nimi, a oni tak samo spokojni, mili i obojętni, pozwalają nam podejść aż do skraju stosu. Trudno cokolwiek w nim rozróżnić. Kawałki dobrze ułożonego i powiązanego drewna, wewnątrz których leży ściśnięty nieboszczyk, lecz wszystko jest rozżarzone tak, że ludzkie członki zmieniają się w drobne pieńki. Nie ma żadnego swądu, poza zwiewnym zapachem ognia.
 Jest zimno, dlatego zbliżamy się instynktownie z Moravią do stosu, a podchodząc coraz bliżej, szybko zdajemy sobie sprawę z przyjemnego uczucia jakie napotyka ktoś przy ognisku, w zimie, kiedy wystawia na ogień zdrętwiałe dłonie i cieszy się z bycia w grupie innych osób, przypadkowych przyjaciół, na twarzach których i ubraniach, płomień rysuje delikatnie, tańcem światła i cienia, swoją pracowitą agonię.
 Zachęceni ciepłem, przyglądamy się z bliższa martwym ciałom jakie dogorywają w stosach nie przeszkadzając nikomu. Nigdy, w żadnym miejscu, w żadnym momencie całego naszego indyjskiego pobytu, nie doświadczyliśmy tak głębokiego poczucia wspólnoty, zjednoczenia, spokoju i prawie… radości.
Pier Paolo Pasolini „Zapach Indii” (tłum. ben amin lzr)

Gilgamesz Enkidu i Szamhat

Babylon_2_l
Faisel Laibi Sahi „Enkidu and Shamhat”, ink on paper, 2004

Scena z mitu na skraju prehistorii.
Udomowienie dzikusa Enkidu przez Szamhat,
kapłankę bogini Isztar.

…she stripped off her robe and lay there naked,
with her legs apart, touching herself.
Enkidu saw her and warily approached.
He sniffed the air. He gazed at her body.
He drew close, Shamhat touched him on the thigh,
touched his penis, and put him inside her.
She used her love-arts, she took his breath
with her kisses, held nothing back, and showed him
what a woman is. For seven days
he stayed erect and made love with her,
until he had had enough 1)↓. At last
he stood up and walked towards the waterhole
to rejoin his animals. But the gazelles
saw him and scattered, the antelope and deer
bounded away. He tried to catch up,
but his body was exhausted, his life-force was spent,
his knees trembled, he could no longer run
like an animal, as he had before.
He turned back to Shamhat, and as he walked
he knew that his mind had somehow grown larger,
he knew things now that an animal can’t know.

Gilgamesh (by Stephen Mitchell) polecam tę wersję.

Gilgamesz to jest najstarszy znany tekst literacki. zapisany był na glinianych tabliczkach pismem klinowym. znaleziono go w Niniwie w XIX w. Poza tym, że odczytano z niego starszą od biblijnej wersję potopu, opisana jest w Gilgameszu wyprawa po ROŚLINĘ NIEŚMIERTELNOŚCI, w inny wymiar, w ZAŚWIATY 2)↓
 Ciekawszy wątek to udomowienie Enkidu, dzikiej strony Gligamesza… Mit można czytać na różne sposoby. Dla przykładu i kontekstu, w Biblii Ewa daje Adamowi jabłko, które jest symbolem „upadku” (grzechu pierworodnego… Lucyfer jako wąż, pokusa boskości, chęć wiedzy i nieposłuszeństwo). W Gligameszu dla odmiany Szamhat, kapłanka bogini Isztar, podaje mu KWIAT (podobno w świątyniach Isztar było jak w Koryncie :-)
 Szamhat Enkidu oddaje siebie, sztuką miłości go udomawia; dzikusa, który żył dotąd w puszczy z gazelami… uczłowiecza go zarazem, lecz jest to obraz ambiwalentny: Enkidu coś traci, przestaje należeć do gatunków zwierząt, ale doznaje czegoś innego, rozszerzenia umysłu? świadomości? Stephen Mitchell ujął to: poczuł był on że „his mind had somehow grown larger”.
 W szerszym kontekście (perma kulturowym :-) ta mityczna opowieść, przedstawia czasy wielkiej przemiany na terenach Żyznego Półksiężyca, czasy rewolucji neolitycznej, przejścia od paleolitycznej kultury zbierackiej, koczowniczo-nomadycznej, szamańskiej, do kultury osiadłej, z hierarchią społeczną i kastami rządzących. Wtedy narodziło się społeczeństwo (które teraz chodzi do kościołów i do wyborów :-) Stało się to dzięki nadwyżce żywności, wynalezieniu radła i orki pociągowej… Na przeoranej pługiem ziemi wyrosły wtedy miasta. Jednym z nich było Uruk, stolica Gilgamesza sprzed pięciu, sześciu, siedmiu tysięcy lat.

   [ + ]

1. Literally, “She took off her robe, she exposed her vagina, and he took in her voluptuousness. She didn’t hold back, she took his vital force. She spread out her robe and let him lie upon her, she stirred up his lust, the work of a woman. With passion he embraced and caressed her, for six days and seven nights Enkidu remained erect, he made love with her until he had had enough of her delights.”
2. z okazji zbliżającego się święta Zmarłych -.-

Perliczki

…robiły gniazda w pokrzywach i trudno było je znaleźć. a jak się już je znalazło, to nie można było podebrać za dużo jajek, bo perliczka umiała liczyć (co najmniej do dwudziestu) i jeżeli za dużo brakowało, opuszczała gniazdo, zaczynała znosić jajka w nowym miejscu i znowu trzeba było szukać. w pokrzywach…
 perliczki są sprytne. gdy idą do gniazda, robią uniki, jak sprawni agenci przeszkoleni w gubieniu ogona… kluczą, udają że wiążą sznurówkę albo wydziobują robaka spod stopy, a ukradkiem zerkają wkoło czy ktoś nie patrzy. wystarczy na moment zagapić się, spojrzeć na telefon, a perliczki już nie ma, nie wiadomo gdzie i jak znika…
 czasem nie udawało się znaleźć gniazda perliczki, a wtedy pojawiała się pewnego dnia na łące przed domem ze stadkiem niepoliczonych perliczątek, takie małe rozbiegane kurczaczki w prążki niczym dwunożne i dziobate dzikie świnki. i wiadomo było, że jajek i gniazda na próżno dalej szukać.

A Helmeted Guineafowl, Numida meleagris

El Dorado Semilanceata - część druga

…potrzebowałem zgody dyrektora Instytutu. Poszedłem do niego ze zgłoszeniem, a on zanim podpisał, przeczytał, spojrzał na mnie zdumiony i stwierdził: coś takiego wykłada się na naszym szacownym uniwersytecie??!

Halucynogeny w szamanizmie były wydarzeniem kultowym 1)↓ Spotkania odbywały się wieczorem w małej salce Collegium Broscianum (ex-klasztorze Jezuitów). Prowadził je wtedy magister a teraz już pewnie habilitowany doktor Skr. Salka wypełniała się ciasno, poza studentami na zajęciach pojawiały się osoby znane mi z miasta, na przykład z Jemioły 2)↓ i stało się dla mnie jasnym, że towarzystwo eksploratorów odmiennych stanów świadomości jest większe niż sądziłem.
 Seminarium było profesjonalne, na każde następne spotkanie zadawany był tekst, książka albo rozdział z etnografii, antropologii, psychologii, psychiatrii, neurofizjologii… Chodziło o jak najszersze potraktowanie zjawiska psychodelików, które bez wątpienia towarzyszą nam od zarania 3)↓. Otwarta forma zajęć umożliwiała dyskusję, chociaż często więcej na temat mówiło się na korytarzu niż w sali gdzie padało pytanie, a wspólnej odpowiedzi nie można było ustalić. Nie wszyscy byli zainicjowani, niektórzy kompletnie nie wiedzieli „na czym świat stoi”, a ci po których widać było praktykę, nie zawsze byli chętni do mówienia. Wieczór poświęcony łysiczce magister Skr rozpoczął prośbą o wyjęcie karteczek. Sprawdzian?
 — Napiszcie, z czym wam się kojarzy semilanceata. Można rysować – powiedział.
 Lekka konsternacja, taka karta to swego rodzaju deklaracja :) a grzybki kojarzyły się seksualnie z powodu orgazmowo pomarszczonych sutków, falliczne, powyginane łodyżki wyglądają plemnikowo. Ze spermą ale też z mlekiem matki. Cycuszki. Łysiczka kojarzy się również bajkowo. Smerfastycznie… Nazywana jest „czapeczką wolności”, od kapelusika w kształcie frygijki, którą noszą smerfy… Skromnie, semilanceata kojarzy mi się z el dorado :)

el-dorado

El Dorado, amerykańska mityczna dolina złota, o jakiej usłyszeli Europejczycy na Nowym Lądzie i w gorączce ruszyli na jej poszukiwania. Powstało na ten temat kilka filmów przygodowych :) El Dorado nie zostało odkryte, przynajmniej taka krąży legenda… co ma wspólnego z łysiczką?
 Wiedza o grzybkach przyszła do nas z Ameryki, razem z kontrkulturą. Psylocybki to tradycja indiańska. U nas, na kontynencie Euroazjatyckim w podobnych sytuacjach, spożywany był muchomor czerwony, co potwierdzają źródła etnograficzne, w których o łysiczce próżno szukać słowa. Semilanceata w naszej kulturze nie istniała, stąd prawdopodobnie Witkacy ani jemu podobni, jej nie spróbowali…  Czytaj dalej

   [ + ]

1. z dzisiejszej perspektywy nie mogę inaczej, jak tak właśnie je ocenić :) Timothy Leary i Richard Alpert (późniejszy Ram Dass) robili to na Harvardzie, z tą różnicą, że w Krakowie nie dochodziło do ekscesów.
2. Jemioła to nieistniejący, też kultowy :) krakowski lokal z lat 90-tych przy Floriańskiej
3. Terence McKenna

Semilanceata

Zdjął mokasyny, zakasał nogawki i przeszedł do mnie w bród przez rzekę. Usiadł na murku przeciwpowodziowym i zaprosił na ognisko, wieczorem, do znajomego ogrodu. Nie widziałem czego się spodziewać, może jabłko na patyku czy w popiele gruszka, a wyszło z tego kłębowisko węży.

Wieczorem na działce było trzech znajomych, progresywnie rock’n’rollowych dwudziestolatków, ja miałem wtedy szesnaście, szaman koło trzydziestki; dał mi na powitanie kubek spienionej mikstury. Przypominało to szejka z brudną, gęstą pianą.
 — Zmielone grzybki zmieszane z coca-colą – odpowiedział na pytanie 1)↓.
 — Cola pomaga im wchodzić, są ciężkostrawne – wyjaśnił.
 Wypiłem to z lekkim wzdrygnięciem, byłem za młody by wahać się dłużej. Niezbyt smaczne, na dnie gęste, łechtało w gardle na granicy zwrotu… Popiłem czystą colą, butelkę podał mi szaman, a potem… wyostrzyły mi się zmysły i świat zaczął się zmieniać. Głębia dźwięku, przestrzeni, barwy, kolory. Pojawiły się ruchome wzory. Hieroglify. Jakub Böhme w podobny sposób zobaczył Wszechświat w błysku cynowego naczynia. Ognisko – Katedra Żaru. Światło gwiazd. Międzygalaktyczny odlot. Na ziemię sprowadził mnie dotyk. Leżałem na trawie, źdźbła były jak palce. Spojrzałem wtedy na moje ciało, a ono rozpełzło się wężowymi ruchami; umykające zaskrońce (z koszyka fakira). Rozpuszczenie. Pozostała mi świadomość. Dusza?
 Nie miałem żadnej wiedzy na temat psychodelików, grzybów, świętych roślin. To nadeszło później. Najpierw było przeżycie. Inicjacja. Przygoda na działce, podczas której uchylony został przede mną skrawek zasłony… a za nią? Nie mogłem tego zapomnieć, chciałem wiedzieć więcej. Zaczęły się studia :-)

Wyostrzyły mi się zmysły i świat zaczął się zmieniać. Głębia dźwięku, przestrzeni, barwy, kolory. Pojawiły się ruchome wzory. Hieroglify. Jakub Böhme w podobny sposób zobaczył Wszechświat w błysku cynowego naczynia.

Działanie grzybów w ogólnych zarysach? Mocno rozszerzają percepcję, nie tylko zmysłową również moralną i semantyczną. Pokazują sens istnienia, którego nie rozumiemy, ale wyraźnie czujemy, widzimy. Komunikacja ze światem przerasta intelekt, porozumienie schodzi na poziom neurotransmiterów.
Grzyby to niesamowite organizmy, największe na ziemi, jeden „osobnik” może obejmować siecią strzępków kilka kilometrów kwadratowych lasu. Wiadomo dzięki naukowcom, że rośliny porozumiewają się między sobą w symbiozie z grzybnią (naturalnym internetem lasu :) Rośliny… korzeniami tkwią w ziemi a koronami skierowane są w niebo. czują wielowymiarowy kosmos nie tak jak my, ugruntowane też są od nas lepiej w materialnej rzeczywistości. Warto korzystać z ich „wiedzy”. Warto się o nie troszczyć.
 Porozumienie ze Wszechświatem stabilizuje. W życiu przestaje rządzić ego.
 Zaprezentowany wcześniej jako intro materiał z sesji dr Kaligari rozwija pryncypia odmiennego stanu świadomości pod wpływem psylocybiny. Chyba nie było tam nic o polowaniu na łysiczkę.

Grzybki rozszerzają percepcję, nie tylko zmysłową również moralną i semantyczną. Pokazują sens istnienia, którego nie rozumiemy, ale wyraźnie czujemy, widzimy. Komunikacja ze światem przerasta intelekt, porozumienie schodzi na poziom neurotransmiterów.

Parę dni po „wężowej inicjacji” poszedłem do szamana i poprosiłem o jeszcze. Powiedział mi jak lepiej się przygotować do tripu, i dał mi klucze. Zgodnie ze wskazówkami uchyliłem znowu „drzwi percepcji”.
 Kiedy zaczął się sezon, poszliśmy razem w góry.
 — Na łąkach, w kępach traw, pojedynczo albo w rodzinach. Lubią zwierzęta. Na pastwiskach zdarzają się wysypy – tłumaczył mi szaman w drodze na jedną z jego „pewnych” polanek. Szliśmy otwartą halą – …z nimi nic pewnego. Kapryśne są, trzeba je tropić – dodał – wyprawy na nie przypominają polowanie…
 — Jest! – pochylił się, i z bujnych traw wysupłał pierwszą smukłą łysiczkę. – Czasem jest ich tyle, że nie ma do czego zbierać. Zawsze służyła mi do tego pilotka, ale raz, nie wystarczył nawet sweter z zawiązanymi rękawami ;-) Patrz – podał mi ją – czubek na kapeluszu… Charakterystyczny jak zmarszczony sutek i brunatne blaszki, i błękitne przebarwienia u spodu nóżki. Inne grzybki, z którymi można łysiczkę pomylić tego nie mają.

lys

Z „polowania” wróciłem jeszcze bardziej głodny „wiedzy” 2)↓. Miałem diabelski tuzin owocników łysiczki, studiowałem ją „z lupą”, poznałem morfologię, naturalny biotop, szaman pokazał mi w jakich miejscach prawdopodobieństwo jej występowania jest większe, a ponad wszystko miałem doświadczenie jej działania po współżyciu :)
 To był początek tzw. III Rzeczpospolitej, nie było jeszcze internetu, nie można było wrzucić hasła w google i dostać w wynikach strony i elaboraty. Wtedy studia tematu nie były takie proste, ale było co czytać. Po 89-tym roku do Polski dotarła druga fala kontrkultury. Pojawiły się tłumaczenia i wydania książek wcześniej niedostępnych: Huxley, Grof, Leary. Ciekawe, że Witkacy pominął łysiczkę. nie znał? Pisał o egzotycznych „narkotykach”, nawet o trującej nikotynie, a o magicznym grzybku z naszych łąk i pastwisk cisza.
 Katalogii tematyczne w bibliotekach niewiele miały do zaoferowania. Na Akademii Rolniczej, w dziale mykologicznym dowiedziałem się o psilocybe semilanceata, że jest oficjalnie klasyfikowana jako trująca… Potem pojawiły się teksty w Brulionie, no i słynna książka Palusińskiego Narkotyki – przewodnik 3)↓ …a potem przez katalog kursów Religioznawstwa UJ trafiłem na seminarium pod tytułem: Halucynogeny w szamanizmie 4)↓. Byłem wtedy studentem filozofii, w kwestii formalnej potrzebowałem zgody dyrektora Instytutu. Poszedłem do niego ze zgłoszeniem, a on zanim podpisał, przeczytał :-) spojrzał na mnie zdumiony i stwierdził: coś takiego wykładają na naszym szacownym uniwersytecie??!

ciąg dalszy EL DORADO

   [ + ]

1. ciekawe to zmieszanie: archaiczne, naturalne transmitery z konsumpcyjną, plastikową popkulturą
2. gnozy można powiedzieć
3. słynna, bo Palusiński miał po niej poważne problemy z prawem, chyba nawet za nią siedział.
4. szamanowi nie podoba się słowo halucynogen, bo to sugeruje halucynacje – mówi – a to nie są żadne halucynacje, to jest rzeczywistość

ben amin lazar