książki

The Soul of Rumi Coleman Barks

My academic training, at Berkeley and Chapel Hill, was in modern literature. I wrote a dissertation on Conrad and taught twentieth-century American poetry courses and creative writing at the University of Georgia in Athens for years. I had never even heard Rumi’s name until 1976, when Robert Bly handed me a copy of A. J. Arberry’s translations, saying, “These poems need to be released from their cages.”
 How any translator chooses to work on one poet, and not on others, is a mysterious thing. Some attunement must be there. I felt drawn immediately to the spaciousness and longing in Rumi’s poetry. I began to explore this new world, rephrasing Arberry’s English. I sent some early attempts to a friend, Milner Ball, who was teaching law at Rutgers-Camden. He, inexplicably, read them to his torts class. A young law student, Jonathan Granoff, came up afterward, asked him for my address, and started writing, urging me to come meet his teacher in Philadelphia.
 In September of 1978 when I finally did walk into the room where the Sri Lankan saint Bawa Muhaiyaddeen sat on his bed talking to a small group, I realized that I had met this man in a dream the year before. Here’s the dream from May 2, 1977, my holy day: I am sleeping out on the bluff above the Tennessee River where I grew up. I wake inside the dream, still asleep, but awake in the sleeping bag I’m in. A ball of light rises from Williams Island and comes over me. I think it’s a UFO; then it clarifies from the center out, revealing a man sitting cross-legged with head bowed and eyes closed, a white shawl over the back of his head. He raises his head and opens his eyes. I love you, he says. I love you too, I answer. The landscape, that beautiful curve of river, feels suddenly drenched with dew, and I know that the wetness is love. I felt the process of the dew forming and I knew, somehow, what the essence of it was.
 When I visited him in Philadelphia, Bawa told me to continue the Rumi work. “It has to be done.” But, he cautioned, “If you work on the words of a gnani, you must become a gnani,” a master. I did not become one of those, but for nine years, for four or five intervals during each year, I was in the presence of one.
Rumi says,

Mind does its fine-tuning hair-splitting,
but no craft or art begins
or can continue without a master
giving wisdom into it…


rumi

L’Albero dello yoga B.K.S Iyengar

«La radice dell’albero si chiama yama, che comprende i cinque princìpi di ahimsā (non-violenza), satya (sincerità), asteya (liberazione dall’avidità), brahmacharya (controllo della brama sessuale) e aparigraha (liberazione dall’desiderio di possedere al di là delle proprie necessità). […]
 Poi viene il tronco, che si paragona ai principi del niyama, che sono śaucha (pulizia), santosa (appagamento), tapas (ardore), svādhyāya (studio di se stessi) e Īśvara-pranidhana (abbandono). […]
 Dal tronco dell’albero si dipartono diversi rami. Uno cresce molto lungo, uno di lato, uno va a zigzag, un altro cresce dritto, e così via. Questi rami sono gli āsana, ovvero le varie posture che fanno sì che le funzioni fisiche e psicologiche del corpo siano in armonia con il modello psicologico della disciplina yoga.
 Dai rami crescono le foglie la cui interazione con l’aria fornisce energia a tutto l’albero. Le foglie che convogliano dentro l’aria esterna e la portano a contatto con le parti più interne dell’albero, corrispondono al prānāyāma, la scienza del respiro, che unisce il macrocosmo al microcosmo e viceversa. […]
 L’albero, se non avesse la corteccia, sarebbe divorato dai vermi; il suo rivestimento protegge la linfa che fluisce all’interno, tra le foglie e la radice. La corteccia quindi corrisponde al pratyāhāra, che consiste nello spostamento verso l’interno dei sensi della pelle al profondo dell’essere.
Dhāranā è come la linfa dell’albero, il succo che porta l’energia in questo viaggio spirituale. Dhāranā è concentrazione, che focalizza l’attenzione al centro dell’essere umano. […]
 Quando l’albero è sano e c’è molta energia, allora sbocciano i fiori. Quindi dhyāna, la meditazione, è il fiore dell’albero dello yoga.
 Alla fine, quando il fiore si trasforma in frutto, questo si chiama samādhi. Come l’essenza dell’albero si trova nell’frutto, così l’essenza della pratica dello yoga è riposta nella libertà, l’equilibrio, l’armonia e la beatitudine del samādhi, dove il corpo, la mente e l’anima sono un tutt’uno armonico e si fondono con lo Spirito Universale.»

alberodelloyoga

Bezkrwawa rewolucja Tristram Stuart

Wątpię też, czy ktokolwiek zabił po raz pierwszy bodaj kurczaka bez wzdragania, wszyscy oni jednak pożywią się smacznie i bez wyrzutów sumienia, wołowiną, baraniną czy drobiem, skoro te nabyte są na targu.
Bernard Mandeville 1714, „Bajka o pszczołach”

Utrzymując ciało w harmonii z wegetariańskimi prawami natury Roger Crab w 1655 roku powędrował do Londynu i opublikował pierwszy ze swoich radykalnie wegetariańskich pamfletów: „The English Hermite, or, Wonder of this Age”. Wyglądał osobliwie – były żołnierz zmieniony w brodatego pustelnika – a jego niezwykłe nawyki dietetyczne wzbudziły w mieście sensację. Jego wydawca odnotował zdumienie, z jakim zwykli ludzie reagowali na widok Craba, „który uważał to za grzech przeciw swojemu ciału i duszy, by spożywać mięso, rybę lub żywe stworzenie jakiego bądź rodzaju”; „na dietę jego składa się jedynie skromne, domowe pożywienie, jakie wydać może jego własny kawałek ziemi, jak ziarno, chleb i otręby, zioła, korzonki i trawy, a napojem jego jest woda”. rozdział. 3

Ach, wy dusze przezacne, jaśniejsze od brzasku,
Co wśród ludu ciemnego nie macie poklasku,
Bo dziwuje się waszym prostym włosiennicom,
Waszym ziołom, korzonkom i zupie z pszenicą,
Które jecie na co dzień i zdrowsi będziecie
Niż owi kanibale na ich sutej diecie. JB

Mimo istnienia znaczących różnic między systemami moralnymi Buddy i Pitagorasa, żyjącymi mniej więcej w tym samym czasie, obaj nauczali – i wydaje się to znaczącym zbiegiem okoliczności – że dusza podlega kolejnym wcieleniom oraz że ludzie nie powinni spożywać mięsa. Europejscy badacze przez stulecia fantazjowali na temat możliwych wyjaśnień tej zdumiewającej korelacji i nawet dziś pozostaje ona jedną z nierozwiązanych zagadek dziejów religii. W starożytnej Grecji i Rzymie powszechnie wiedziano, że Pitagoras podróżował do Persji i Egiptu w poszukiwaniu wiedzy filozoficznej, i wielu uczonych, zarówno wtedy jak i później, nie potrafiło oprzeć się pokusie, że na pewno dotarł też do Indii. Apulejusz (124 – ok. 170 n.e.) autor dzieła „Metamorfozy albo Złoty osioł”, twierdził, że „znamienita rasa zwana gymnosofistami” w istocie „nauczyła Pitagorasa większej części jego filozofii”. rozdz.4

bezkrwawa-rewolucja

Porfiriusz, praktykujący wegetarianizm uczeń Plotyna, «w ważnym traktacie zatytułowanym „De abstinentia ab esu animalium [O powstrzymywaniu się od jedzenia zwierząt], wychwalał indyjskich braminów jako ludzi, którzy żywią się naturalnymi produktami ziemi. „Spożywanie innego rodzaju pokarmów, a nawet dotykanie żywności pochodzenia zwierzęcego – wyjaśniał Porfiriusz – uważane jest przez nich za wyraz najwyższej nieczystości i braku pobożności”. Jedzenie mięsa nie jest w Indiach zakazane przez prawo – jak dalej tłumaczył – ale bramini wierzą, że powstrzymywanie się od niego stanowi najczystszą dietę…
Czytaj dalej

Un altro giro di giostra Tiziano Terzani

SA­PE­VO che quan­do fos­se toc­ca­to a me par­la­re, quel­la era l’oc­ca­sio­ne per scrol­lar­mi di dos­so un gran­de peso.
 Non ave­vo nul­la di ter­ri­bi­le da con­fes­sa­re. Do­ve­vo solo pre­sen­tar­mi, ma ave­vo de­ci­so di far­lo sen­za ri­fe­rir­mi in al­cun modo all’«io» che ero sta­to e que­sto mi sem­brò una li­be­ra­zio­ne. Il mio nome, il mio la­vo­ro, la mia na­zio­na­li­tà, tut­to quel­lo a cui un tem­po sa­rei ri­cor­so per de­fi­nir­mi, non mi pa­re­va­no più «miei». Non mi ri­co­no­sce­vo più in quei pez­zi d’iden­ti­tà. Mi ci sen­ti­vo in­trap­po­la­to. Cer­to: era­no par­te del­la vita che ave­vo fat­to, la vita di cui ave­vo go­du­to, ma era­no an­che i pez­zi del­la vita che mi ave­va por­ta­to pri­ma alla de­pres­sio­ne, poi al re­sto, e il la­sciar­mi tut­to alle spal­le per av­viar­mi ver­so qual­co­sa di com­ple­ta­men­te nuo­vo era un vero sol­lie­vo.

Imp. Giro di giostra

Il «nuo­vo» era già co­min­cia­to e ac­ci­den­ti se era di­ver­so da tut­to quel­lo che era sta­to «mio» fino ad al­lo­ra!
 Ero shi­sha (uno che me­ri­ta di stu­dia­re) in un ash­ram (ere­mo) nel Sud dell’In­dia; vi­ve­vo in una ca­me­ret­ta spar­ta­nis­si­ma con una bran­da, un ta­vo­li­no e uno sga­bel­lo di fer­ro; man­gia­vo con le mani, se­du­to per ter­ra in un gran­de re­fet­to­rio, da un piat­to di ac­cia­io inos­si­da­bi­le in cui, da gran­di cal­de­ro­ni, mi ve­ni­va­no mes­se un paio di ro­ma­io­la­te di una qual­che pap­pa stret­ta­men­te ve­ge­ta­ria­na; stu­dia­vo i te­sti sa­cri in­dia­ni; pren­de­vo le­zio­ni di san­scri­to, la lin­gua ori­gi­na­ria in cui da qual­che mil­len­nio quei te­sti ve­ni­va­no tra­man­da­ti, e, sto­na­to come sono, cer­ca­vo di im­pa­ra­re a can­ta­re gli an­ti­chi inni ve­di­ci e i man­tra, le for­mu­le ma­gi­che con cui si in­vo­ca l’aiu­to di­vi­no per su­pe­ra­re gli osta­co­li sul­la via del­la Co­no­scen­za.
Czytaj dalej